sobota, 24 września 2016

Bańki mydlane #2

Zapraszam Was na drugą część one-shota.
Wiem, że koniec jest trochę śmieszny (Pozdrawiam Jawę xD)
Mam nadzieję, że się spodobało ^^
Ze specjalną dedykacją dla Meg,
żebyś kiedyś znalazła swojego Waxera i Boila.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
     Numa podniosła się z krzesła patrząc na Tarue i ostrożnie przesuwała się w jej stronę. Chciała lepiej przyjrzeć się swojej siostrze. Dwunastolatka, którą Numa miała we wspomnieniach, znacznie się zmieniła. Przede wszystkim - była kobietą. Urosła, nabrała masy, a dzięki temu mogła się pochwalić kobiecymi, idealnymi krągłościami. Jej twarz była o wiele piękniejsza zwłaszcza, że nie miała na sobie choćby grama makijażu. Jej usta i nos... Numa zazdrościła swojej siostrze, ale pocieszała się, że w przyszłości prawdopodobnie stanie się równie piękną kobietą... w końcu, wierzyła, że Twi'lekanka stojąca w przejściu, to Tarue - jej siostra.
       Numa rzuciła się w ramiona siostry, a Tarue równie mocno ją uścisnęła.
       - Wróciłaś - odezwała się Numa ze łzami w oczach.
      - Nawet nie wiesz, jak strasznie czekałam na tę chwilę - odpowiedziała Tarue. Jej policzki były mokre od łez, przez co poczuła, że twarz jej zesztywniała. Nie lubiła tego uczucia, ale ta szczęśliwa chwila sprawiła, że wcale jej to nie przeszkadzało.
      - Zostawiam was same. Powinnyście wytłumaczyć sobie to i owo - stwierdził Vax i wyszedł z domu.
      - Usiądźmy - zaprosiła Numa i zajęła swoje poprzednie miejsce. Jej siostra wybrała krzesło na przeciwko. Nagle nastała niezręczna cisza. - Która pierwsza opowiada?
      - Myślę, że ja. Patrząc na to, jakim statkiem tu przyleciałaś... moja historia będzie krótsza.
      - Zamieniam się w słuch. - Tara uśmiechnęła się zachęcająco.
    Numa wstała od stołu, podeszła do kuchennego blatu i wyjęła kubki oraz talerz. Na talerz wysypała paczkę ciastek, a w kubkach zaparzyła herbaty. Postawiła je na stole i znów usadziła się na niezbyt wygodnym krześle. Jęknęła, zaśmiała się nerwowo i zaczęła opowiadać:
      - Kiedy uciekłaś, zawaliła się część domu. Rodzice kazali ukryć mi się gdziekolwiek, a sami zostali złapani przez Separatystów. Coś tam do jedzenia znalazłam, ale bałam się wychylać. Kiedy nadeszła armia Republiki, zaryzykowałam i wyszłam z ukrycia. Obserwowałam dwóch klonów, nazywali się Waxer i Boil. Ugryzłam Boila w palec, bo się go bałam. Poczęstowali mnie jedzeniem, bo byłam głodna. Jak ściągnęli hełmy... nazwałam ich braćmi. To przeczucie, czułam, że mi pomogą. Jak powiedziałam "Brat", to zaczęli tłumaczyć jak mają na imię - zachichotała wspominając, a Tarue razem z nią. - Poszli, a ja za nimi, mimo że najpierw się bałam. Pobiegłam do naszego domu, znaleźli twojego misia, którego mi dałaś. Przytulili mnie, ale z wahaniem. Chyba niewiele uczuć sobie okazywali albo nie było im wolno. Przeprowadziłam ich tunelami, a oni zaprowadzili mnie do swojego dowódcy. Obi-Wana Kenobiego. Spotkałam bohatera Republiki. Zaprowadziłam ich do jeńców. Byli tam rodzice. Kiedy Obi-Wan Kenobi poradził sobie z Separatystami - odszedł. Żołnierze pomogli posprzątać i oddelegowali się. Przenieśliśmy się tu.  Kiedy nadeszły czasy Imperium, rodzice podjęli pracę z ruchem oporu na naszej planecie. Po roku działań - nie wrócili. Wyjechali do stolicy w celu załatwienia pewnej ustawy. Imperium zamknęło ich w pomieszczeniu z paroma żołnierzami, a ci rozstrzelili wszystkich. Ja zostałam pod opieką Vaxa. Imperialni przyszli do naszego domu i go rozwalili. Mnie nie znaleźli, za to rodziny innych obecnych tam - owszem i to bardzo szybko. Czekałam tu na ciebie.
     - I wróciłam - wskazała na siebie Tarue.
     - Opowiedz co się działo z tobą - poprosiła Numa.
    - Trafił jakimś transportowcem na Coruscant. Zanim tam wylądowałam, przeżyłam nieprzespane noce wśród kanalii...
****
     - A co taka mała dzieweczka tu robi? - zapytał kąśliwie jakiś Dug. - Czyżby szukała pracy przez brak rodziców? - zagadnął oblizując wargę.
     - Chyba nie myślisz, że zechce się zabawić z takim ohydnym gadem, jak ty. Prędzej wybierze mnie! - krzyknął jakiś Thyferranin - Prędzej ze mną zechce spędzić upojne noce.
    Tarure patrzyła na nich z przerażeniem. Kącikiem prawego oka ujrzała dobre wyjście na ucieczkę i tak zrobiła - nagle puściła się biegiem w prawo i słyszała za sobą szuranie krzeseł i krzyk mężczyzn:
     - Gdzie biegniesz?! I tak cię znajdziemy!
****
    - Kiedy zjawiłam się na Coruscant byłam w szoku. Tułałam się przez parę godzin po dolnych miastach. W końcu zjawiła się jakaś starsza kobieta. Nazywała się Isla. Przygarnęła mnie i tak z nią żyłam...
****
     Tarue usiadła między ścianą, a beczką. Z tyłu miała ślepy zaułek. Siedziała tak... z dwie godziny? Obserwując miasto i życie na dolnym poziomie nie zauważyła starszej kobiety, kiedy do niej podeszła. Owa staruszka miała ładny, znoszony fioletowy kombinezon. Wyglądała na około sześćdziesiąt siedem lat, ale bardzo dobrze się trzymała, a ubranie leżało na niej idealnie.
     - Zgubiłaś się? - spytała "babcia".
     - Nie - odpowiedziała dziewczyna.
     - To co tu robisz? - dopytywała się kobieta.
     - Nie mam tu nikogo. Dziś przyleciałam, uciekłam z Ryloth przed wojną...
     Staruszka przyłożyła palec wskazujący do ust i nakazała dziewczynie milczeć.
    - Chodź ze mną. Nie bój się, zaufaj mi. Jestem Isla. Zabiorę cię do siebie i tam mi wszystko opowiesz - zaproponowała Isla.
****
    - Przez kolejne sześć lat wychowywała mnie. W wieku trzynastu lat poszłam do pracy. Pracowałam w dwóch knajpach, na zmywaku. Dobrze płacili, póki niedoszły czasy Imperium. Mówi się, że Darth Vader gdyby całe trzy dni wyrzucał swoje kredyty, to nadal miałby ich pełno w swoim skarbcu. Jak to możliwe, że żyłyśmy w takiej biedzie? Przynajmniej Isla nie została sama na starość.
     - U nas jest gorzej ze zbiorami. Większą część nam zabierają, nie mamy zbytnio z czego żyć. Trochę ukryliśmy, ale to jest ryzyko, parę razy dobrze przewertowali dane upraw i oszacowali. Każdy schowany gram, to ryzyko, brak lojalności wobec Imperium...
     - "Ku chwale Imperium!" - zacytowała główną mantrę nowego rządu.
     - Jeśli jesteś jako wojskowy na wysokim stanowisku we flocie, to możesz to wykrzykiwać aż do usranej śmierci - powiedziała Numa. - Wybacz, przerwałam ci. Kontynuuj.
     - W dniu osiemnastych urodzin Isla przygotowała tort. Bardzo pyszny, a słodyczy nie jadłam parę lat. Ostatni raz z tobą. Nie chciałam prosić Isli o wydawanie pieniędzy na durnoty, zwłaszcza potem. Były to najlepsze, najgorsze i ostatnie urodziny w moim życiu. Najlepsze, bo było wyjątkiem, ostatnie, bo nigdy więcej nie obchodziłam urodzin i nie zamierzam. Najgorsze, bo trzy dni później odeszła Isla.
****
     Stała przed domem, a wiatr, wywoływany szybkimi ścigaczami lecącymi dość nisko, rozwiewał jej lekku. Był środek dnia, który dla Tarue przybrał ciemnych i żałobnych barw. Razem z Islą mieszkała na "górze", na ulicach mieszczącymi się między drapaczami chmur. Z jednej strony, dość wysoka pozycja jak na zwykłego Coruscańczyka, a i tak żyły w biedzie. Isla wyliczała co do grosza, żeby starczyło na czynsz i nie musiały wybierać się na dolne poziomy.
     Isla wiele razy opowiadała dziewczynie o czasach, kiedy była pielęgniarką. Praktycznie cały czas bywała na dolnych poziomach i nic się nie zmieniło, prócz tego, że w odpowiednim wieku musiała odejść z pracy. Od tamtej pory, przychodziła do swoich dawnych pacjentów w odwiedziny i dawała porady. Mimo względnego przystosowania się do warunków panujących na dolnych poziomach - nie zamierzała tam mieszkać. Twierdziła, że przez częstość występowania chorób w tych częściach Coruscant, zeszłaby ze świata żywych już dawno temu. Uważała, że zaszkodziła swojemu zdrowiu wystarczająco przez styczność z chorymi. Osobiście, Tarue stwierdziła, że jak na taką częstotliwość, babunia trzymała się nieźle.
     Z jej domu wyszli żołnierze ze służby cywilnej oraz dwóch facetów z kombinezonach świadczących o tym, że pracują przy trupach. Tarue nie miała pojęcia, jak ich praca się nazywała.
    - Zostanie wywieziona do krematorium i spalona z innymi. Chyba że masz wystarczająco dużo pieniędzy, aby godnie ją pożegnać - powiedział komisarz. Zrobił to specjalnie. Powiedział to celowo, zachowując się, jak idiota. Na Republikę, przecież to logiczne, że nie miała pieniędzy, inaczej nie wezwałaby tej organizacji. Albo gość jest serio cwany, bo mógł się zorientować, że dziewczyna gdzieś jednak ma swoje oszczędności, pracuje (za marne grosze, ale w końcu pracuje i ten fakt jest idealnym argumentem na to, że ją "stać"), ale nie na tyle, aby zorganizować kobiecie godny pochówek w szybkim czasie.
     - Nie mam więcej - powtórzyła.
    - Na pewno? - dopytywał. Co to w ogóle za karygodne pytania?! Co go to obchodziło?! Co za egoista i naciągacz!
     - Żegnam - oświadczyła ostro wskazując drogę do jego środka transportu.
****
     - Co za bezczelny typ - skomentowała Numa.
    - Taak. W tym domu się dusiłam. Próbowałam jak najszybciej się stamtąd wydostać. Nagle od jakiegoś Hutta wyszło zlecenie. Zabiłam jakiegoś gościa. Byłam lepsza niż nie jeden snajper. Wiesz ile czasu szukali tego gnojka? - uśmiechnęła się dziewczyna. - Kiedy przyniosłam głowę tej łajzy, dostałam więcej za samą odwagę i swój wiek. Co ma to wspólnego? Nie wiem, ale skoro przyniosło mi to korzyści, dzięki którym mogłam jak najszybciej wyrwać się z tego miejsca, to się zgodziłam.
     Numa wyglądała, jakby starsza siostra ją zawiodła. Tak było.
     - Jak mam brać z ciebie przykład, skoro pozbawiasz życia? - zapytała smutna.
     - Dla rodziny byłam gotowa zrobić wszystko. Inaczej bym tu nie wróciła. Zrozum mnie.
     - Czy to, co ze sobą przywiozłaś...
     - Tak... to pieniądze z zleceń. Możemy pojechać na jakąś wycieczkę.
     - Odszukajmy Obi-Wana Kenobiego! - zaproponowała Numa.
   Tarue roześmiała się radośnie, ale po paru sekundach przestała. Mina jej małej siostrzyczki informowała, że młoda nie żartuję.
     - Numa, ty żartujesz, prawda? - zapytała ironicznie Tara.
    - Nie. Powiedziałaś, że możesz lecieć gdzie chcesz, masz pieniądze. Obi-Wan Kenobi nie zginął, bo nigdzie nie ma informacji o jego śmierci. Nadal go szukają. Czemu mielibyśmy go nie znaleźć? Posłuchaj, to, że tu ślęczałam tyle czasu, nie oznacza, że nie mam swoich planów przeciwko Imperium. To, co zrobili rodzicom - jest niewybaczalne. To, co robią tutaj - również. Skoro możesz nas zabrać w wiele miejsc, zrób to. Mój zapał jest wielkim buntem, który mimo wszystko, ma bardzo dużą wartość. Wiem, że formują się jakieś ruchy oporu, a Jedi są szukani przede wszystkim przez przeciwników nowego ładu.
    - Wielu poległo na Naboo cztery lata temu, Numa. Nie jestem pewna czy w ogóle opłaca się kogokolwiek szukać. To ich sprawa - próbowała przemówić siostrze do rozumu. Tarue, obawiała się najgorszego.
     - Chciałaś powiedzieć "Wasza". Moje zainteresowanie tą sprawą sprowadza do wspólnoty. Chcę dołączyć do któreś z tych grup - oświadczyła trzynastolatka.
     - Co proszę?! - wybuchła starsza. - Chcesz narażać swoje życie? Nie, czekaj. Nie dość, że chcesz się podjąć nieodpowiedzialnych zadań, a tak naprawdę lepiej żyć i na uboczu i się temu przyglądać, w dodatku wykorzystując w tym mnie? Ja nie po to zbierałam kredyty, żeby tułać się po galaktyce wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu buntowników, tylko żeby zapewnić godne życie naszej rodzinie, która aktualnie liczy sobie tylko dwie osoby. Ponadto, ta rozmowa... z jednej strony, świetnie - od razu nabrałyśmy kontakt, jak prawdziwe siostry, które spędzały ze sobą dzień w dzień, a z drugiej nie powinnaś zaczynać tego tuż na początku. Mogłabyś poczekać przynajmniej jeden miesiąc!
    - Jeden miesiąc może zmienić wszystko! - odpyskowała młodsza.
   - Gdybyś uważnie obserwowała... każdy mówi o wadze kolejnego dnia odkąd tylko Imperium zaczęło działać, a nie zmieniło się ni w ząb! Siedź na razie na tyłku! Nie chcę cię zniewalać, ale daj nam czasu. Trzeba sobie wszystko wyjaśnić. Powierzchowna rozmowa nie da nam żadnych rezultatów.
     - Ja dużo nad tym myślałam. Gdybyś miała jakieś pojęcie o tym, jaka więź przez te parę godzin utworzyła się pomiędzy mną, a tymi klonami. Jakim wielkim szacunkiem darzę tego Jedi...
     - Ale ja dopiero przyleciałam, zrozum. Daj mi czas do przemyśleń. Do poznania cię na nowo...
     - Vax mówi, że skoro się zastanawiałam, to nie ma czasu do stracenia...
     - Przykro mi...
    - Ty też działałaś pod siłą impulsu, a zaraz miałaś przemyślany plan, jak zabić daną osobę. Pomyśl, że ktoś cię powstrzymuje. Już wiesz, jak się czuję.
     Numa opuściła pomieszczenie.
******* 
[Miesiąc później]
   Tarue usiadła na betonowych schodach. W dłoniach trzymała kubek herbaty. Był koniec dnia, słońce zbliżało się ku horyzontowi. Twi'lekanśkie dzieci uważały tę porę dnia za najlepszą na zabawę. Tara w zamyśleniu wzięła łyk stygnącej herbaty.
    Powodem jej rozmyślań była sytuacja w domu. Vax przyjął ją pod swój dom, a Numa niewiele się odzywała przez pierwszy tydzień. Następne dni mijały w wielu rozmowach, o tym co było i co jest. Numa ukradkiem dawała znaki, że czeka na zgodę w szukaniu Obi-Wana, ale dla Tarue to za wcześnie na tak ryzykowne posunięcie, choć temat przepędzał jej sen z powiek.
    - Czemu siedzisz sama? - przerwała jej Miracla, żona Vax.
    - Myślę nad zaborczą propozycją Numy - odpowiedziała dziewczyna.
  - Ona od tym myśli dość długo. Nie chce cię wykorzystać. Ona chce wam pomóc. Twoje zdolności... przydałyby. Ona ma całkowitą rację.
    - Za szybko zaczęła ten temat. A moje zdolności... zabijanie...
    - Faktycznie skłoniło cię do tego własne przeżycie? - zapytała kobieta.
    - Tak. Pracując w knajpach nie wydostałabym się stamtąd.
    - To nie jest słuszne i sprawiedliwe.
    - Spekulowałabym.
    - Widzisz te dwie dziewczynki, w ogrodzie, bawiące się bańkami mydlanymi? Galaktyka obdarowała je tym darem zanim się urodziły.
- Masz rację. Wiele osób nie mogło sobie pozwolić na taką zabawę. Na przykład Ja.
- Mylisz się. Popatrz na dziewczynkę, która robi bańki. Wkłada plastikowy pierścień na patyku do wąskiego pojemniczka, gdzie znajduje się płyn z wodą, wyciąga go a na pierścieniu pojawia się płaska błona z płynu. Dziecko nabiera powietrze do płuc, podnosi pierścień blisko ust i wydycha je w stronę błony. Bańka rośnie i czasami pęka, a w większości przypadków krąży wolna w powietrzu. Druga dziewczynka wyciąga rączkę, prostuje wskazujący paluszek, dotyka bańki tym samym ją niszcząc. Bańki mydlane są życiem. Matka rodząc wdycha i wypuszcza powietrze. Dziecko się rodzi, czasami umiera przy narodzinach - pęka tuż przy powstaniu, a w większości przypadków rośnie, staje się pełnoletnie, wolne, samodzielne.  A nagle zjawia się morderca i zabija je. Ofiara jest jak bańka dotknięta paluszkiem, takim paluszkiem jesteś TY.

2 komentarze:

  1. Całkowicie rozumiem Numę. Nie dość, że poznała Waxera i Boila, to jeszcze chce iść odnaleźć Obi-Wana. Jestem całkowicie za, a nawet więcej - musisz. Napiszę to jeszcze w "Centrum Dowodzenia", ale jeśli spotkają Obiego, to byłoby świetnie! W ogóle Twoje opisy są świetne! A ta metafora na końcu jest po prostu śliczna! Zabijanie nie jest dobra droga, ale całkowicie rozumiem Tarę. W końcu... stajesz się tym, w czym zostałeś wychowany. Czasy imperium zdecydowanie nie kształtują milutkich przytulanek. Kasa jest im potrzebna. Ale jak już ja mają, to niech Taure rzuci te cholerne problemy i jedzie do Obiego! A może zrobisz tam jeszcze Luke'a?! O, jakie ja mam pomysły na to opowiadanie xD W każdym razie jest super i ta część podoba mi się nawet bardziej niż poprzednia. Trochę dziwi mnie to Czekanie przez miesiąc... Bo ja bym od razu pojechała, ale taki bardziej statystyczny człowiek by poczekał.
    Dziękuję za dedykację, odnalazłam moje klony i planuje je zrobić w moim opowiadaniu, kiedy przyjdzie czas. Poza tym... no nie wiem. Idę siać spustoszenie na Centrum Dowodzenia.

    NMBZT! <3

    OdpowiedzUsuń